niedziela, 22 grudnia 2019

"Śnieżna siostra" Maja Lunde


Dawno nie czytałam czegoś tak pięknego. To magiczna książka. I chociaż nie ma w niej w pewnym sensie standardowej w tym czasie ciepłej atmosfery Świąt, to jest bardzo wciągająca i ma niezwykły, niepokojący, magiczny klimat. Głównie ze względu na spowijające fabułę tajemnice i pełnych uczuć bohaterów. Sięgnełam po nią tuż przed Świętami, aby odkryć coś zupełnie nowego i.. nie zawiodłam się. Choć książka porusza tematy trudne, robi to w tak subtelny sposób, że podczas czytania nie zdajemy sobie sprawy z uzdrowicielskiej mocy tej historii i wsiąkamy w nią płynnie i szybko. Na pewno na długo zapdnie mi w pamięć.



niedziela, 15 grudnia 2019

"Kawiarnia na końcu świata"


Książka niby zwyczajna a jednak niezwykła. Krótka jak przypowieść i jak ona dosięga głębi. Podstawowe pytanie, które się w niej powtarza to „Dlaczego tu jesteś?”. Ponadto wszystkie rozmowy krążą wokół tematu o sens istnienia. Sposób odpowiadania nie zawsze jest oczywisty. Ale główny bohater to inteligentny człowiek, który chce poznać odpowiedź. Znaleźć klucz otwierający skarb – sposób na szczęśliwe życie. Książkę można przeczytać w godzinę, więc polecam ją na podróż lub czekanie w kolejce. Warto mieć ze sobą ołówek, by zaznaczać ciekawsze fragmenty. Ja znalazłam dwa, które mnie zaciekawiły:

„- Nie możesz bać się, że nie zdołasz czegoś zrobić, jeśli już to zrobiłeś albo jeśli robisz to każdego dnia."

„Jeśli dobrze Was zrozumiałem, nie ma jednej, uniwersalnej odpowiedzi, ale istotne jest, aby stworzyć warunki sprzyjające skoncentrowaniu się na pytaniu. Pomóc może również otwarcie się na nowe doświadczenia i idee oraz obserwowanie własnych reakcji."



piątek, 13 grudnia 2019

Gra Catan



Gra Catan jest przeznaczona dla 3-4 graczy i ma dosyć łatwe zasady. Oczywiście poziom skomplikowania rośnie po wnikliwym przeczytaniu instrukcji, ale dla początkującego gracza wersja podstawowa jest równie ciekawa. Gra jest częsciowo losowa (rzucamy kostką) a częściowo strategiczna.




Cała rozgrywka polega na zdobywaniu surowców potrzebnych do budowy dróg, osad i miast. Surowce to karty, które gracze trzymają w ręku i podczas rozgrywki wymieniają je między sobą lub bankiem. Czy coś wam to przypomina? Jest trochę jak w monopolu, tu też chodzi o handel.




Planszą jest duży sześciokąt podzielony na mniejsze sześciokąty. Są to zielone łąki, pola zboża, lasy, kopalnie rudy i gliny oraz (na środku) pustynia. Każdy zawodnik buduje swoje osady i miasta na rozwidleniach sześciokątów, a drogi między nimi. Osady łączą drogi i można je przekształcić w lepiej punktowane miasta.



Turę zaczynamy rzucając kostką, której liczba oczek wyznacza który sześciokąt (łąka, pole, kopalnia rudy, kopalnia gliny, las) będzie dawał nam surowce. Jeśli twoja osada znajduje się przy polu z wyrzuconą liczbą oczek, dobierasz z banku dany surowiec.


Każdy gracz posiada przy sobie tabliczkę z podpowiedzią ile kosztuje wybudowanie danego elementu.


 
Punkty zdobywamy za miasta, osady i drogi. Punkty za drogę może otrzymać tylko gracz, który wybudował najdłuższą drogę. Dostaje wówczas kartę Najdłuższa Droga Handlowa, która daje 2 punkty. Maksymalnie można zdobyć 10 punktów. W banku są jeszcze karty rozwoju, które również kosztują surowce i dają nam dodatkowe punkty.



Dość ciekawym rozwiązaniem jest postać złodzieja. Jego funkcja ujawnia się, gdy wyrzucimy siódemkę. Wówczas przestawiamy złodzieja z pustyni na inne pole, które w takiej sytuacji nie da nikomu żadnego surowca. A gracz, który wyrzucił 7, dobiera od innego gracza dowolną kartę surowca z talii.


 
I to chyba tyle, jeśli chodzi o zasady. Wytłumaczyłam je pokrótce, ale uwierzcie mi, szybko można je opanować, a gra nie ciągnie się w nieskończoność i pozwala na rozmaite rozwiązania i strategie. Miłego grania :)





środa, 4 grudnia 2019

"Kot Bob i ja" James Bowen


Ta książka czekała na mnie… 4... 5… lat? Jakoś nie było czasu i chęci się za nią zabrać, a potem zaginęła gdzieś na półce między „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” a „Wasz wymarzony dzień”. Co oznacza, że musiały przyść czasy życiowej stabilizacji i przede wszystkim musiałam widocznie mieć kota :) Mój Mruczek daje nam wiele radości, choć bywają chwile grozy, gdy wróci z raną lub nie chce jeść… W każdym razie jest naszym domownikiem, który bardzo się do nas przywiązał i doskonale wpasował się w nasze życie.

A jak jest z Bobem? Całkiem podobnie. James (główny bohater, a jednocześnie autor książki) poznał go zupełnie przypadkiem na klatce w bloku swojego mieszkania i od tej pory kot i człowiek stali się bardzo zgranym teamem. A także, przede wszystkim, odpowiedzialnymi za siebie, rozumiejącymi się w lot przyjaciółmi.

Spodziewałam się, że będzie to książka bardziej o Jamesie, a kot będzie tu po prostu towarzyszem pojawiającym się co jakiś czas. Na szczęście myliłam się. Bob jest tu przedstawiony jako pełnoprawny bohater i choć (jak to kot) jest dość tajemniczy, pełni ogromną rolę w życiu Jamesa.

Bob sprawia, że główny bohater przechodzi wspaniałą przemianę.

Tak o Bobie mówi James:
„Ale w Covent Garden odkryłem, że Bob ma nadprzyrodzony dar zwracania na nas uwagi. Ludzie chcieli go oglądać i nagle zapominali, że czas to pieniądz. Jakby mój kot dawał im wytchnienie, ciepło i przyjaźń, których tak bardzo było pozbawione ich spędzane w biegu, bezosobowe życie. Jestem pewien, że wielu klientów kupowało ode mnie czasopismo w podzięce za tę magię chwili.”

Ogólnie książka ma bardzo pozytywny przekaz i jest bardzo wartościową lekturą. A tym, którzy chcą zobaczyć Boba i jego właściciela, podrzucam link z autentycznym filmikiem :) Nic tu nie jest zmyślone ;)




poniedziałek, 18 listopada 2019

"Enola Holmes" Nancy Springer

Czytałam o tej książce wiele pozytywnych opinii i to mnie skusiło, by też ją przeczytać. No iii...  nie żałuję! Nie żałuję ani strony! Powieść bardzo mnie wciągnęła i cieszę się, że ma swoją kontynuację.  Tym, co najbardziej zachwyca jest postać głównej bohaterki. Od początku wzbudza sympatię i z ciekawością śledzimy jej poczynania. Zaskakuje, intryguje i wzbudza podziw. Jest odważna i inteligentna, potrafi przekuć porażki w sukcesy. Niemałą rolę pełni tu też garderoba i to też jest ten element, który wyróżnia książkę i zaciekawia. Nie szata zdobi człowieka, ale może być doskonałym narzędziem metamorfozy. Czasy, w których rozgrywa się historia, bezwględnie nie sprzyjają swobodzie i prawom kobiet. Mimo to, Enola pokazuje, że twórczą i odważną postawą można wywieźć w pole niejednego detektywa… Serdecznie polecam!



sobota, 9 listopada 2019

"Dzban ciotki Becky"


W świecie książek Lucy Maud Montgomery nie ma wielkich sensacji, zbrodni i szalonych uniesień. Wszystko toczy się łagodnie swoim rytmem, choć nie brakuje tu romantyzmu, humoru i wzruszeń. „Dzban ciotki Becky” nie ma jednego głównego bohatera, jego rolę przejmują kolejno pojedyncze osoby z klanu Penhallowów lub Darków. To sprawia, że tą wielowątkową powieść czyta się tak, jakby oglądało się zawiły serial z lat 30-tych ubiegłego wieku. Tytułowy dzban jest tylko pretekstem, by opowiadać życiowe historie o przyjaźni, miłości i nienawiści.

Autorka kreśli fantastyczne charaktery i ciekawie prowadzi losy ludzi, którzy na kartach powieści zmieniają się i dojrzewają. Wszystko dzieje się w przeciągu roku, podczas którego wybrana zostanie osoba, która otrzyma dzban nestorki klanu.

Mnie zauroczył w powieści subtelny humor i fakt, że wszystko dzieje się w swoim czasie, a życie przynosi najlepsze rozwiązania. Jako osoba, która nie lubi emocjonalnych erupcji, wybieram raczej książki, które ubarwiają świat, opisując go pięknym językiem i skłaniają czytelnika do przemyśleń, niż wzbudzają intensywne przeżycia. Dlatego „Dzban ciotki Becky” przyniósł mi wiele miłych chwil w towarzystwie wrażliwych dusz i w aurze romantycznych księżycowych nocy. Do tego zagadka i kończący ją nieprzewidywalny finał, sprawiają, że czyta się lekko i z zaciekawieniem. Serdecznie polecam.



środa, 6 listopada 2019

Carcassonne


Chciałam Wam dziś zaprezentować świetną planszówkę Carcassonne. To strategiczna gra z elementami losowymi. Polega na tworzeniu średniowiecznej scenerii złożonej z miast, traktów, klasztorów, a w rozszerzonej części również rzek. Doskonały sposób na spędzenie wieczoru w gronie przyjaciół lub domowej randki w kapciach ;)



 
Z zakrytej kupki kwadratowych kartoników losujemy jeden i dokładamy do tego, co jest już na stole. Musimy pamiętać, aby kartoniki do siebie pasowały, tzn. były przedłużeniem drogi lub miasta. Rolę znaczników naszych szlaków i miast pełnią poddani, czyli drewniane pionki, które stawiamy na kartonikach w momencie dołożenia kartonika do pozostałych. 



 
Są różne strategie gry. Jedni skupiają się na dużej liczbie małych miasteczek, inni budują ogromne metropolie z wieloma odgałęzieniami. Miasta są najlepiej punktowane. W grze można też pokrzyżować szyki innym graczom, nagle kończąc ich szlaki lub łącząc z miastem rywala swoje miasto. Wtedy o wygranej świadczy ilość własnych pionków w danym mieście.



 
Dodatek z rzekami jakoś się w naszym przypadku nie sprawdził, więc nie będę go opisywać. Gra jest bardzo wciagająca, niedługa, rozgrywka trwa od pół do godziny i za każdym razem sceneria jest inna, co sprawia, że nie jest nudno.



 

Serdecznie Wam polecam na długie jesienne i zimowe wieczory :)








niedziela, 3 listopada 2019

Mądrość jesienna


Kazimierz Wierzyński

Mądrość jesienna

Lato ma smak zieleni, jest kwaśne jak szczaw,
I nie zna tej zadumy, co mglące się rżyska,
Gorzką urodę kory i sok zwiędłych traw
Dopiero jesień późna z ziemi wyciska.

Modrzewiom opuszczony starzeje się wąs
A pątniki jarmarczne, wędrowne obłoki,
Czerwoną bukowinę malują na brąz
I na żółtych jesionach cień strzępią wysoki.

Jeszcze bladziutka sepia wypyli się z brzóz
I jeszcze cierpki zapach wywieje się z liści
A zachód stanie ścianą, łuną będzie rósł
I błyskał coraz stromiej i coraz ogniściej.

Aż wylęgną się wiatry, aż zbiegną się psy
I śród nocy, pod oknem zawyją boleśnie -
Gorzkie szczęście zadumy, późna jesień, mgły,
Smutna mądrość, co zawsze przychodzi za wcześnie.



poniedziałek, 28 października 2019

"Einstein na wiązce światła"

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Einsteinie, zafascynowała mnie ta postać. Było to na lekcjach fizyki w szkole, prawdopodobnie w wyższych klasach podstawówki. A gdyby tak zapoznać dziecko z tym genialnym naukowcem już w momencie, gdy uczy się czytać? „Einstein na wiązce światła” Jennifer Berne w bardzo przystępny i obrazowy sposób opowiada o fantastycznym fizyku, który zmienił świat. Niewiele tekstu, duża czcionka i ilustracje przywodzące na myśl, jakby narysowała je ręka jakiegoś malucha, zdecydowanie mogą zachęcić i pomóc najmłodszym samodzielnie odryć człowieka legendę. W książce nie ma żadnej naukowej definicji (oprócz najbardziej znanego równania E=mc2), ale pojawiają się pojęcia takie jak atom, grawitacja, magnetyzm. Piszę o tym dlatego, że wszystko jest tu na poziomie znajmości świata dzieci, a powyższe hasła mogą zakotwiczyć się w pamięci i kiedyś stać się bodźcem do poznania tego, czym zajmował się Einstein. Tak można zapoczątkować pierwszy kontakt z niezwykłym naukowcem, od jego narodzin po starość – bo to wyśmienita forma biografii, w sam raz dla najmłodszych. Myślę, że potrafi zainspirować tak bardzo, że po przeczytaniu książki każde dziecko powie: Chcę być jak Einstein!









sobota, 19 października 2019

Jestem chwilą, która prześcignąć chce czas...

Jestem piasku ziarenkiem w klepsydrze,
Zabłąkaną łódeczką wśród raf
Kroplą deszczu,
Trzciną myślącą wśród traw
...ale jestem!
 
Jestem iskrą i wiatru powiewem.
Smugą światła co biegnie do gwiazd,
Jestem chwilą, która prześcignąć chce czas
...ale jestem!
 
 
To była jedna z pierwszych lekcji w nowym liceum. Pewnie godzina wychowawcza. Każdy z uczniów miał napisać na tablicy określenie, które najlepiej go charakteryzuje. Pamiętam, że były różne przymiotniki: kreatywny, sympatyczna, odważny, wytrwały. Głównie takie coachingowe lub ogólnikowe cechy. Czy prawdziwe, czy pod publikę? Nie wiem, dopiero później zaczęło do mnie docierać, że tu nie chodziło o szczerość, ale pozę. Ja jednak postanowiłam być wtedy szczera i napisałam „myślicielka”. Po chwili już strasznie się tego wstydziłam i dotarło do mnie, że tym opisem nikogo sobie nie zjednuję, a może nawet odpycham. Bo kto ma ochotę zapoznać się z kimś bujającym w obłokach, małomównym, melancholijnym i krytycznym. No ale wtedy o tym nie myślałam w ten sposób. Chyba miałam nadzieję, że dam się poznać z tej strony i ujawnię się innym podobnym do mnie. To była szansa na przyjaźń. Nie pamiętam, jakie to wywarło wrażenie na innych, ale miałam w tej szkole wielu wspaniałych przyjaciół, których bardzo dobrze wspominam :) I co istotne, dziś napisałabym na tablicy to samo, bo taka właśnie jestem :)



niedziela, 23 czerwca 2019

Nadwydajni mentalnie


Czy ktoś z was też jest nadwydajny mentalnie? Ja na pewno. Zbyt emocjonalna, zbyt wrażliwa na bodźce, zbyt empatyczna, skłonna do przesadnego przejmowania się wszystkim i wycofywania się w swój świat. Trafną diagnozę wystawiła mi Christel Petitcollin. Jej książka „Jak mniej myśleć. Dla analizujących wszystko bez końca i wysoko wrażliwych” uświadomiła mi na czym polega mój problem i co ważne, że nie jestem z tym sama. Okazuje się, że są ludzie tacy jak ja! Wczuwający się bez końca w odczucia innych, cierpiący na szalejące poczucie winy, z trudnościami w relacjach międzyludzkich, wiecznie niezrozumianych i zakładających maskę czyli fałszywe „self”, a to wszystko przez nadproduktywną pracę prawej półkuli. Ludzi tego typu nazywa się nadwydajnymi mentalnie, których umysły pracują na wysokich obrotach i jeśli ich praca nie ma ujścia w czymś ważnym, twórczym i pochłaniającym, to po prostu się męczą, analizując bez końca rzeczy z gruntu trywialne, czyli co kto powiedział, co zrobił i jak wyglądał. Takim ludziom ciężko się odnaleźć w rzeczywistości, dlatego chętnie uciekają w świat fantazji. Po prostu jakbym czytała o sobie. I chyba znalazłam lekarstwo na swoją nadwydajność. Mianowicie muszę zacząć się czegoś uczyć i to na poważnie. Najlepiej nowego zawodu. Prototypem jest programowanie. Rok temu uczyłam się na własną rękę i co nieco udało mi się zakodować (podobno wychodziło mi to całkiem nieźle). Tym razem zastanawiam się czy uczyć się dalej w domu, czerpiąc wiedzę z tutoriali i kursów on-line, czy zainwestować w studia podyplomowe? Co mi radzicie?



niedziela, 2 czerwca 2019

Radość pisania


W związku z moimi planami pisarskimi i marzeniami o wydaniu własnej książki, otrzymałam ostatnio wspaniały gadżet. Jest to maszyna do pisania w oldschoolowym stylu z niemiecką klawiaturą. Mam nadzieję, że to dobra wróżba i znak, że jestem u celu swej podróży bohatera, jak pisze Rhonda Byrne. Nie będę być może wprawną stenotypistką jak Astrid Lindegren, ale jest ona dla mnie wielką inspiracją w obrazowaniu swoich bohaterów. I choć klimat „Wojownika Słońca” jest dość odległy od moich wizji fabuły, to postawa Beaty Pawlikowskiej i jej życie jako pisarki również napawa chęcią, by coś zmienić w swoim życiu. Na koniec wiersz Wisławy Szymborskiej, która fantastycznie ujęła, o co chodzi w pisaniu :)




Radość pisania
Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza – ten wyraz też szeleści po papierze
I rozgarnia
spowodowane słowem „las” gałęzie.
Nad białą kartką czają się do skoku
litery, które mogą ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie będzie ratunku.
Jest w kropli atramentu spory zapas
myśliwych z przymrużonym okiem,
gotowych zbiec po stromym piórze w dół,
otoczyć sarnę, złożyć się do strzału.
Zapominają, że nie tu jest życie.
Inne, czarno na białym, panują tu prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.
Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.





piątek, 24 maja 2019

Książki, które aktualnie czytam



Zwykle czytam kilka książek naraz. Wtedy każda pochodzi z innego gatunku, może to być reportaż, poradnik, biografia, tomik poezji i oczywiście powieść. Aktualnie czytam trzy książki. Są to „Astrid Lindgren” Margarety Stromstedt, „Wojownik Słońca” Beaty Pawlikowskiej i „Bohater” Rhondy Byrne.



 
Zacznę może od ostatniej pozycji, czyli „Bohatera”. To nietypowy poradnik, którego tematem przewodnim jest – jak zrealizować swoje marzenie. Cała książka, ładnie wydana, z obwolutą, twarda okładką i stronami przypominającymi starą magiczną księgę, to właściwie zbiór porad kilkunastu osób – ludzi, którzy odnieśli sukces finansowy i zrealizowali swoje marzenia. W każdym rozdziale rozważaniom poddawany jest inny temat np. wiara, zaangażowanie, oponenci i sojusznicy. Rolą książki jest jak sądzę zmotywowanie czytelnika do podążania za swoim marzeniem i osiągnięcia szczęścia (nie zawsze łatwą drogą). Mnie bardzo spodobała się ta forma (liczne porady ludzi sukcesu), trafne, często odkrywcze sposoby na zmotywowanie się oraz szata graficzna. Dodam, że Rhonda Byrne jest twórczynią filmu „Secret” i po części książka może być zachętą do obejrzenia dokumetu. Ale to jeszcze przede mną. Mnie motywuje, co już pomału owocuje kolejnymi krokami na mojej drodze bohatera do spełnienia marzenia. Szkoda, że niedługo skończę czytać i będę musiała szukać nowych inspiracji.



Kolejna książka to „Wojownik Słońca”, czyli lektura z nurtu realizmu magicznego. Jest to niejako biografia Beaty Pawlikowskiej, która w zawoalowany sposób przedstawia różne etapy swojego życia. Głownym motywem jest podróż bohaterki przez fantastyczne światy i poznawanie najróżniejszych magicznych stworzeń. Jest tam zatem śmiejąca się wierzba, niebieski ptak, ogromny chrabąszcz, drzewo z kielichami pełnymi słodkiego nektaru, smoki, kwiaty z oczami inne dziwności. Ja odnajduję w książce atmosferę podobną do „Alchemika” Paulo Coelho. Wiele filozoficznych zagadek, pytań bez odpowiedzi, złotych myśli i magii. Ponadto ładunek powieści jest znaczący, bo dotyka życia, wyborów i odkrywania siebie. Najbardziej jestem ciekawa zakończenia. Gdzie w końcu dotrze bohaterka i czego się nauczy?



Książka Margarety Stromstedt to niesamowicie wciągająca biografia najbardziej znanej szwedzkiej pisarki dla dzieci – Astrid Lindgren. Autorka przedstawia jej życie z pasją i sympatią. Bardzo ważne okazuje się dzieciństwo Astrid, które stało się kanwą dla wielu jej książek. Dużo miejsca poświęconego jest utworom pisarki (jak wskazuje podtytuł biografii „Opowieść o życiu i twórczości”). Jest wiele cytatów z powieści Szwedki, z jej listów i dzienników. Ponadto nie brakuje zdjęć, które doskonale dopełniają bardzo ciekawą biografię. Po ten gatunek literacki sięgam coraz cześciej. Życie niezwykłych ludzi potrafi być ciekawsze niż niejedna fikcja.



Na blogu na pewno będą się jeszcze pojawiać „książki, które aktualnie czytam”. A co Wy teraz czytacie?

poniedziałek, 20 maja 2019

Gra Domek


Chyba jeszcze nie pisałam, że jestem wielką fanką gier planszowych. W moim mieście jest możliwość wypożyczania gier w bibliotece i podejrzewam, że w waszych miastach również. Warto skorzystać z tej opcji, szczególnie jeśli nie wiecie, czy dana gra, którą sobie upatrzyliście w sklepie, jest fajna. Cieszy mnie, że biblioteka stale powiększa zasób gier i jest z czego wybierać.



Ostatnią planszówką w jaką grałam, był Domek. Choć tytuł i szata graficzna może przywodzić na myśl, że to gra dla dzieci, nie warto się tym sugerować. Jej poziom trudności określiłabym jako średni, czyli nie za trudna, nie za łatwa. A ilustracje nadają Domkowi barwną i sympatyczną estetykę. 




Już streszczam na czym gra polega. Chodzi o wypełnienie swojej planszy w kształcie domku pomieszczeniami (kuchnia, łazienka, salon itp.), które przdstawione są na kartach. Czyli kładziemy karty na planszy w odpowiednich miejscach i w ten sposób budujemy nasz dom. W sumie możemy mieć 12 kart, ale pomieszczeń może być mniej (jedno pomieszczenie = 2 lub 3 karty). Ponadto są też karty dodatków, które pełnią określone funkcje. Jest karta, która pozwala postawić w salonie fortepian, to daje nam 1 pkt., lub wstawiamy jacuzzi w łazience i też dostajemy punkt. Oprócz tego dobieramy karty z postaciami, które na koniec gry pozwalają nawet na przestawianie pomieszczeń w naszym domku, by zdobyć więcej punktów. Ciekawe są również karty z narzędziami budowlanymi np. rusztowanie pozwala zbudować pomieszczenie na górze. 


 
Tak wygląda ogólny rys gry. Jesli ktoś z Was grał kiedyś w The Sims, to na pewno mu się spodoba. Podobna koncepcja i bliskie motywem ilustracje. Świetnym rozwiązaniem jest również instrukcja w formie filmiku na stronie wydawnictwo rebel. Dla mnie Domek okazał się fajną odskocznią od codziennych zajęć i mile spędzonym czasem. Rozgrywki nie są długie (ok. 30 min) i co ciekawe, dwie zakończyły się remisem!

Zatem polecam Wam serdecznie i w ogóle zachęcam: grajcie w planszówki :)



P.S. Jeśli znacie inne ciekawe gry, wymieńcie je w komentarzach. Na pewno są takie, w które jeszcze nie grałam ;)

niedziela, 19 maja 2019

Jak dziecinne piąsteczki

Jak dziecinne piąsteczki, śmiesznie zaciśnięte,
Chwieją się na gałęziach pączki dzikiej gruszy
I przez powietrze, w niebo pachnące i święte,
Ślą pachnące uśmiechy swej różowej duszy.

Pośród tłustej zieleni skromne, nienatrętne,
Na poważnych się prętach huśtają z muchami,
I wszystko jest tak dziwnie dobre i odświętne,
Jak gdyby zamiast pąków myśmy kwitli sami.

Kazimierz Wierzyński


sobota, 4 maja 2019

Kremy do cery suchej


Dziś miało być o sposobach na lepszy dzień, ale póki co, chciałam Wam zaprezentować sposoby na suchą skórę. A mianowicie napiszę kilka słów na temat kremów do twarzy, które aktualnie używam. Ostatnio moja skóra przechodzi swoistą metamorfozę i w związku z tym potrzebuje silnego nawilżenia. Z pomocą przyszły mi 3 kremy. Wszystkie są polskich marek, ponieważ uważam, że jak mówi przysłowie „cudze chwalicie, swego nie znacie” - ufam polskim kosmetykom i zdarza się, że są o niebo lepsze od pozostałych.

Pierwszy, który kupiłam to naturalny krem oliwkowy z Ziai do cery suchej i normalnej. Nakładam go jedynie na noc, ponieważ jest niesamowicie tłusty (w składzie ma oliwę z oliwek), ale dzięki temu rano twarz jest doskonale nawilżona. W tej chwili używam go sporadycznie, bo wyparł go drugi krem o nieco lżejszej konsystencji. Jest to krem z AA HYDRO sorbet do cery suchej i bardzo suchej. Ma bardzo przyjemny zapach i wspaniale się wchłania. Nie podrażnia, jest lekki, ale dobrze nawilżający. Stosuję go zarówno rano jak i wieczorem, choć z pewnych względów zaczęłam go zastępować nowym kremem. To SORAYA CITY S.O.S. do cery suchej i wrażliwej. Skusiłam się, by go kupić głównie ze względu na filtr SPF 15, który posiadał chyba jako jedyny spośród wszystkich kremów na sklepowej półce. Głównie dlatego, że nie pora jeszcze na opalanie i większość kremów nie posiada tego składnika. Ale wracając do kremu – posiada on właściwości wygładzające i po nałożeniu tworzy jakby film o gęstej konsytstencji, który po chwili się wchłania. Jak nazywa to producent, krem tworzy jakby tarczę chroniącą twarz przed zanieczyszczeniami z powietrza. Akurat jeśli chodzi o komfort nie jest to może najlepsze rozwiązanie, ale przy zakupie, jak pisałam, najbardziej zależało mi na filtrze UV.

To tyle jeśli chodzi o moje kremy do twarzy :) Wszystkie są dostepne w sieci sklepów Rossmann. Z punktu widzenia laika w świecie kosmetyków, jestem zadowolona ze swoich wyborów. I Wam też polecam szukać takich, które najbardziej Wam odpowiadają. Czasem nie warto wydawać milionów, żeby znaleźć produkt, który dobrze się sprawdza.

 
Kremy do cery suchej

piątek, 3 maja 2019

O czym na blogu i jak dobrze zacząć dzień :)


Na moim blogu będę poruszać różne tematy. Będzie coś o książkach, filmach, znanych ludziach, muzyce, grach. Chciałabym też pisać o sztuce, literaturze, dziełach, które mnie poruszyły, a niekoniecznie są to najświeższe nowości. Wręcz przeciwnie, lubię trochę pogrzebać w przeszłości i znaleźć intrygujące mnie skarby, które znaczą dla mnie więcej, niż najmodniejszy gadżet. Na pewno znajdziecie tu powiązania z przyrodą, filozofią, jogą i medytacją. Odkryta przeze mnie (na nowo w 2018 roku) joga stała się moim panaceum na zszargane nerwy i jest wspaniałym źródłem energii i witalności. Czasem trudno się zmobilizować i w sumie żałuję, że wciąż za rzadko staję na macie. Za to staram się jak najczęściej medytować. Nawet gdy kładę się już spać, poświęcam chwilę na zrównoważenie oddechu i relaksację. Ale najlepiej medytuje mi się, siedząc wygodnie na mojej poduszce medytacyjnej, którą kupiłam w sklepie joga-joga.pl. Jest wypełniona łuską gryki, ma wymodelowany kształt i wspaniały pomarańczowy, ożywczy kolor. Wstaję rano, otwieram okno, siadam przed nim na poduszce i wśród śpiewu ptaków i szumu drzew oddycham głeboko, zamykam oczy i wyrażam w myślach wdzięczność za nadchodzący dzień. Jak w piosence Sound’n’Grace:
„Za ten nowy dzień
nieprzewidywalny wiem,
ale zawsze szczodry,
podziękowac chcę,
podziękować jak się da,
jak się da!”

Oczywiście dziękuję własnymi słowami i to nie tylko za dzień, ale też za to, co mam. Uśmiecham się do siebie i nastrajam się dobrze na to, co mnie czeka. To świetny sposób na pozytywne zaczęcie dnia. Spróbujcie!

P.S. O sposobach na udany dzień i nadmierne zamartwianie się napiszę w kolejnym poście :)


Moja poduszka medytacyjna

niedziela, 28 kwietnia 2019

Pierwszy post

Znalezione obrazy dla zapytania ścieżka




Jestem farandwild, czyli zwykle daleka duchem i tęskniąca za dziką naturą, błądząca w chmurach i nieokiełznana w zaskakujących spostrzeżeniach, z głową pełną pomysłów, próbująca rozwikłać splątaną rzeczywistość za pomocą poezji i prozy. Filozof w spódnicy? Raczej łowca dobrej aury w kapciach.

"Drżenie"

„Z chrzęstem pokonałam kruchą, bezbarwną teraz trawę. Zatrzymałam się dopiero na środku podwórka, chwilowo oślepiona jaskrawym różem słońca ...