sobota, 8 maja 2021

"Ronja, córka zbójnika"

 W dzieciństwie z książek Astrid Lindgren czytałam tylko „Dzieci z Bullerbyn”, które uwielbiałam, ale postanowiłam bliżej zapoznać się z twórczością autorki. Dlatego sięgnęłam po „Ronję, córkę zbójnika” i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobała. Myślę, że gdybym czytała ją mając dziesięć lat, chciałabym być jak Ronja i prowadzić radosne, leśne życie jak ona, przekomarzać się z Łysym Perlem, tańczyć w wielkiej sali ze zbójnikami swego ojca i mieszkać w grocie z Birkiem i z nim odkrywać na czym polega dorosłe życie. Bo „Ronja” to po trosze studium wchodzenia w dorosłość i kwintesencja trudnych wyborów, jakie dorosłość przed nami stawia oraz przewodnik po tym, czym trzeba się kierować, a więc szlachetność, miłość i własne pragnienia. Ale przede wszystkim jest to książka o radości życia jaka przepełnia młodość, czyli odkrywanie, poznawanie siebie i świata.

Wcześniej przeczytałam też „Pippi Pończoszankę” i „Madikę z Czerwcowego Wzgórza”. I to co mnie uderza w książkach Astrid to brak wychowawczości, a skupienie się na jak najpełniejszym przeżywaniu przez dzieci swego dzieciństwa i to chciałabym zaczęrpnąć z jej pisarstwa do własnych historii. Na końcu „Ronji” jest notka od autorki, a w niej słowa: „Nie istnieje żadne inne dziecko, które może mnie zainspirować poza tym dzieckiem, którym sama niegdyś byłam.” oraz „Jeśli udało mi się opromienić jedno jedyne smutne dzieciństwo – jestem zadowolona.” I niech te dwa zdania staną się moim mottem we własnej twórczości.

Także Astrid Lindgren stała się kolejną moją ulubioną autorką. 


 

"Drżenie"

„Z chrzęstem pokonałam kruchą, bezbarwną teraz trawę. Zatrzymałam się dopiero na środku podwórka, chwilowo oślepiona jaskrawym różem słońca ...